Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
NA STACJI.

W duszną noc lipcową na zgiełkliwej i zapchanej śpieszącym się tłumem stacji kolejowej odszukały go niezmordowane węszące oczy szpiclowskie. Z niezwykłemi ostrożnościami obsadzono natychmiast wszystkie wyjścia, peron, zatelefonowano po samego naczelnika, bo tak sam kazał w razie czego.
Nareszcie — nareszcie.
Po pod olbrzymiemi drzwiami II-ej klasy przechadzają się nerwowo jacyś panowie. Oto jeden zapala papierosa, oto drugi wczytuje się w jakiś cyrkularz, przylepiony na ścianie, trzeci stoi przy bufecie, czwarty siedzi na kanapie i zdaje się drzemać...
A on widzi ich wszystkich, widzi już oddawna, co się dzieje wokoło.
Obliczył już dawno szanse wszystkich wyjść, wymierzył siłę każdego z pilnujących. Nie można... Przed chwilą można jeszcze było próbować, teraz już za późno. Pociąg odszedł, na sali przerażająca pustka, na peronie pustka, przed stacją pustka...
Przyszedł kres — snać przyszedł...
Z niezmiernym wysiłkiem woli bada przez mo-