Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pana oberpolicmajstra ze skargą na fabrykantów, albo pójdzie na sklepy żydowskie... Socjalizm zostanie — na bibule...
— O nie, kochany organiczniku! Ja teraz masy nie wyprowadzę na ulicę, ale co innego jest zebrać kupkę dzielnych chłopów i pokazać społeczeństwu, że i my egzystujemy w tej ojczyźnie. Przy nas Hurko nie powinien spać spokojnie. To będzie więcej znaczyło, niż wszelkie odgrażające się odezwy, które są drukowane za granicą, a wsypują się na granicy.
— Daj ci Boże powodzenia, ale tu w lesie na świeżem powietrzu, zapominałeś o pewnej zeszłorocznej dyskusji i o pewnej uchwale, która obowiązuje.
— Przyznam ci się, że ja dopiero w kraju przysłucham się, czego ta ziemia chce. Zobaczymy się nareszcie z tym proletarjatem. Co my tam wiemy? Co znaczą nasze uchwały?
Dyskusja toczyła się w tonie dość spokojnym przez cały las. Szli i szli, nie uważając na drogę.
Szli przed siebie. Zmęczyli się już nieźle, ale postanowili nie spocząć, dopóki się nie wydobędą z lasu. Nareszcie drzewa zmalały, zastąpiły je krzaki i odsłonił się szeroki świat.
Umilkli i stanęli, podziwiając.
Niebo zalewała purpurowa łuna. Nizko po ziemi i daleko, jak okiem zajrzał, słały się mgły. Z za horyzontu wydobywały się kłęby obłoków. Cały ich zastęp już wędrował po niebie. Mieniły się w oczach ich nieuchwytne barwy, przeistaczały się ich zarysy, przepiękne w każdym swoim bezkształcie. Jak smugi pło-