Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stko. Dziwiło się oko tej rozległości, nie wierzyło jej wspomnienie dopieroco odbytej drogi. Zbudziło się dziwne pragnienie ułudy, nadzwyczajności. Jankowi zachciało się, żeby w tej cichej nocy, w tej omglonej przestrzeni, zrodziły się tajemnicze głosy, niepojęte postacie. Niechby się coś przywidziało, niechajby się coś zjawiło w jakikolwiek sposób. Zatęsknił do dziecinnej wiary w rzeczy nadprzyrodzone, ukazujące się zrzadka wybranym do spraw, które dzieją się po nocy, kiedy śpią wszyscy ludzie.
Coby tu teraz ujrzał jaki marzyciel? Jaki poeta?
Płynęłyby nad łąką korowody aniołów białych, jak te mgły.
Szeroko rozpostarłyby się ich powiewne skrzydła, zwolna, zwolna, spokojnie unosiłyby się ku niebu, ku dalekim gwiazdom. Szedłby za niemi od ziemi tęskny, przesmutny, cichy śpiew...
Ukazałby się zaczarowany łabędź z przygiętą szyją, a za nim błędna postać boga — rycerza. Popłynęliby po morzu mgieł skądś z za świata, niewiadomo przez kogo przysłani na dokonanie wielkiego czynu. Srebrny hełm, srebrna tarcza...
I jakby na jawie usłyszał Janek ciche, przejmujące rozkoszą granie. Zajęczały, zakwiliły skrzypce. Wykwitła pajęcza, przesubtelna nić melodji. Nieuchwytna, przejrzysta, jak mgła, z rosy poczęta, osnuwała duszę. Uniósł się ponad tą łąką, ponad tą nocą, ponad całym światem jej łagodny, niezwalczony czar.
Dźwignął za sobą człowieka.
Od ziemi, od codziennej sprawy, od bieżącej chwi-