Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cej w szczerem polu. Z za osłoniętego okienka przebijało się mdłe światło.
W chałupie stary Trzmiel już ładował na siebie pęcherze z okowitą; był wesoły i rozmowny, żartował i dodawał ducha swoim pasażerom. Pijany był w stopniu bardzo nieznacznym.
— Nic się panowie nie bójcie. Jak nas nie postrzelą, to przejdziem cało, a jak dziś nie zbłądzim, to jutro o tej porze będziecie, panowie, już jechać koleją. Co tam, Wojtek, nie chmurzy się?
— Widno, psiamać — gwiazdy wytrzeszczone...
— Wiatr je?
— Akurat. Widać go gdzieindziej na dziś zamówili. Cicho.
— To znaczy, moje państwo — tu stary zwrócił się do nich ze srogą miną-to znaczy, że trza iść, jak te koty. Ani gałązki nie złamać, ani kamyka nie trącić, ani kichnąć, ani kaszlnąć, jeśli wam życie miłe.
Następnie popatrzył przez chwilę na walizkę Jankową, podniósł ją i zważył w ręku i rzekł tonem, nie dopuszczającym żadnej dyskusji:
— Albo pan sobie wybierz z tego, co trzeba, tak z dziesięć funtów, albo pan to tutaj ostaw wszystko. Wojtek odniesie do nas, to się przechowa do czasu. Ino raz, dwa, trzy...
Janek szybko odpiął rzemyki walizki i uczynił, co kazano. Wydobył i rozłożył na ziemi dziurawą kołdrę i zaczął na niej układać wiązki bibuły. Już miał zawijać swój ładunek, gdy mu się żal zrobiło, i dobrał jeszcze parę, funtów broszur. Myślał nad tem,