Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyła się muzyka, a dom napełniał się rejwachem, klątwami i zwykłem piekłem wieczornem.
Czasami sama Melka nie mogła już wytrzymać muzyki i wołała na starego, żeby przestał, „bo człowieka aż cholera trzęsie“, czasami wybuchała niepowstrzymanym płaczem, zanosiła się i trzęsła od tego grania.
Składał tedy stary instrument i mruczał:
— Widzisz Melka. nie będzie tobie dobrze na świecie, serce masz miętkie, gdzie tobie wyżyć z ludźmi? Po kawałeczku cię rozkradną, choćby i nie byli złodzieje z zajęcia. Puści cię stara, bo i co ma innego robić? Tak już jest w waszym rodzie. Jakby nie ona, to i ty sama potrafisz, bo przecie już nic innego nie wymyślisz lepszego. Tylko do tego rozum trzeba mieć i twardość. żeby się nikomu nie poddać, nad niczem się nie użalić. Najgorsza rzecz człowiekowi. jak go muzyka rozbierze; nie byłbym ja tu teraz między wami wszystkimi, gdyby mię muzyka nie rozflaczyła w życiu. Tobie Melka, to prawdziwie wszystko jedno, boś się tu od maleńkiego tego wszystkiego napatrzyła i nic innego nie znasz; złodziejstwo i każde świństwo tutaj szuka przytułku. kto tu już tylko siedzi, to już za samo to wart do kryminału, za samo to jedne, że takie draństwo i obrazę boską wytrzymuje i na to patrzy. Ale ja tobie Melka powiadam: jest inny świat. tylko jego stąd, z parysowskiej budy, nie widać. Kto do nas z miasta przyjdzie? Właśnie tylko taki, któremu nasze świństwo albo złodziejstwo jest na coś potrzebne. A i taki jeszcze trzy razy plunie i jeszcze się otrząśnie,