Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nigdy nie grywał, ale zapamiętał był kiedyś i sprawiało mu to niemałą przyjemność. Zwłaszcza czysty, przedziwny ton nowych skrzypek, cieszył stare ucho muzykanta, niezależnie od melodji.
Czternastoletnia Melka, najstarsza wnuczka, z którą jedyną z całego domu rozmawiał Helbik od czasu do czasu, nie odczepiała się teraz od niego i zamęczała go, żeby grał i grał. Ton nowych skrzypek działał na nią, jak oczarowanie, poprostu wściekała się dziewczynina.
Od małego bębna rwała się do muzyki i myślał sobie czasami Helbik, żeby ją kiedy zacząć uczyć, od tak poprostu dla zabawki, ale ponieważ nigdy na trzeźwo nie wracał do domu, więc tak jakoś zeszło. Zresztą poco jej właściwie muzyka? — myślał. — Tem będzie, co i matka, szkoda czasu i zachodu... tylko to pewne, że się ulęgła z muzykanta i to nie z byle jakiego... We krwi muzykę ma. Facety będą się za nią wściekać, może dziewka jeszcze karetami jeździć, byle rozum miała.
Ledwo tylko wrócił z roboty i zaczynał grzebać się w swoim kącie, napastowała go Melka.
— Zagraj-no pan co, panie Jakób, bo człowieka cholera bierze. Trzyma mię stara i nie puszcza jak we kreminale, wezmę chiba i ucieknę stąd. Zagraj-no pan co, tylko smutnego..
I grywał Helbik godzinami między zmierzchem a wieczorem, kiedy w domu nikogo nie było, tylko on i Melka, nie licząc młodszych bachorów, które bawiły się gdzieś na podwórzu.