Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

policyjna, co zdarzało się co parę tygodni, a o czem wszyscy, komu to było potrzebne, wiedzieli conajmniej na dzień naprzód, kiedy tarmoszono babę, zajadle odszczekującą się policjantom, Helbik wyjmował swoją niezmierine wymiętoszoną książeczkę legitymacyjną i spokojnie przeczekiwał nawałnicę.
Raz tylko od niepamiętnych czasów uniósł się Helbik gniewem i wyszedł z pełnego konteplacji i spokoju trwania: oto przed paru laty, właśnie w czasie, kiedy wszystkie umysły na Parysowie, Burakowskiej i Zaokopowej zajęte były sensacyjną sprawą Krasińskiego i kiedy się zakładano o to, czy Krasiński będzie uciekał odrazu z kryminału, czy też poczeka, aż go wywiozą na Sybir, jakiś nowy lokator złodziejaszek, oczywiście z głupoty ukradł mu skrzypce.
Wszyscy domowi ze zdumieniem patrzyli na przeobrażenie cichego dziadowiny. Helbikowi jakby trzydzieści lat ubyło: grzmiał, cholerował, odgrażał się, wrzeszcie wziął czapkę i zapowiedział, że idzie do samego „Burmistrza“ na skargę, który w całym parysowskim okręgu rozsądzał spory między złodziejami i słynął za Salomona, bo mądry był i nie znał litości. Złodzieje potruchleli i postanowili nie dopuszczać tej sprawy na drogę urzędową, a załatwić ją polubownie, jako że zresztą cała słuszność była po stronie muzykanta. Wyprano więc po mordzie głupiego kolegę i kazano mu wynosić się i nie wracać bez skrzypiec. Na trzeci dzień wrócił dopiero złodziej, ale skrzypiec Helbikowych odszukać już nie mógł. Przyniósł za to inne. Rzucał się i pienił Helbik i domagał się koniecz-