Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skroniach, na policzkach. Zlepiły się od potu siwiejące czarne włosy.
Zdawało mu się, że spał niezmiernie długo. Jasnym, bystrym wzrokiem spojrzał przed siebie. Pierwszą i jedyną rzeczą, którą widział, był to futerał z szarej irchy. Leżał tuż przed nim w pełnym świetle lampy elektrycznej. Sprawiało mu to nadzwyczajną radość, że nie trzeba się podnosić z miejsca. Tylko sięgnąć.
— Tak odrazu? — zdziwił się niewiadomo kto.
— Właśnie tak — odpowiedział — cóż ja mam jeszcze do zrobienia? Co ja mam? Kogo?
I zapłakał nad swoją straszną samotnością. Nie myślał o tym nigdy — teraz spostrzegł, że jest sam jeden na świecie, a jeżeli się zabije, to i tam zapewne będzie sam — przez całą wieczność. Jest jak umarły, leży głęboko pod ziemią. Nad nim żyją ludzie, tam, na wierzchu pozostało wszystko. Świat, życie, powietrze, słońce. Do niego nikt nie zajrzy. Nawet nie może zajrzeć.
Nie może żyć w tej samotności. Musi umrzeć. Może tam... Może przygarnie jego znękaną duszę czyjaś nadludzka, niepojęta, niezasłużona litość. W tej otchłani cieniów może napotka cienie, błądzące jak on.
Tam może ona...
Wzdrygnął się ze strachu. Nie! Za żadną cenę...

Zawisł między życiem a śmiercią i napróżno mocował się ze sobą, chcąc poruszyć z miejsca zdrętwiałą myśl. Czepiała się myśl drobiazgów, zahaczała o byle co, rozważała nieprzebran mnóstwo rzeczy niepotrzebnych.
Męczyło go to strasznie. Wydzierała mu się wszelka władza nad sobą. Rozpadał się na jakieś okruszyny,