Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„de Kolpackiego “, grywającego po nocach w jakiejś norze — o tym, jak go zdradza własna żona, słuchał anegdot ze świata policyjnego, które znosił do Żaby stary dziadyga, eks-malarz, który z Matejką był na „ty“, a obecnie utrzymywany był przez zięcia, rewirowego w cyrkule nalewkowskim.
A ponieważ wszyscy tam byli trochę obdarci lub przynajmniej wyszarzani, więc nie chcąc nikogo razić ani urażać, idąc do Żaby ubierał się w „uniform“, czyli w najgorszy, jaki wynalazł, stary garnitur i wkładał odpowiedni do garnituru kapelusz.
W brudnej knajpie, w dobranym towarzystwie, gdzie jeden tylko „Koturn“ wraz ze swoją idealną stopą kobiecą zdawał się należeć do innego świata, Siewierski wypoczywał w spokoju i bezpieczeństwie. Tu go coś chroniło od napadów dawnej choroby. T u mógł udawać, że kpi sobie i z siebie i ze wszystkiego. Tu jedynie mógł pijać i pił dużo, co pogrążało go na kilka godzin w miłej martwocie myśli.
Koniak i likiery po paru kieliszkach sprawiały mu wstręt, ale pił przez rozum, dążąc do tego błogosławionego stanu, kiedy nie czuł tuż za swojemi plecami strasznego jakiegoś widma. Tego się bał, od tego się bronił zapamiętale.
Chciał żyć. Za wszelką cenę chciał się wydobyć z ciasnej szczeliny, w którą osunął się, dążąc na swój „szczyt szczytów“. Szczyt zostanie niezdobyty, szczęścia nie będzie — niechże jednak los da mu nareszcie powrócić z tej nieszczęsnej wyprawy na niziny.
Już nie będzie próbował po raz drugi. Połamany i obolały, niechże nareszcie zacznie wypoczywać — żyć.