Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o Pryczy nie pomyślał am razu od czasu, jak się rozstali przed trzema laty, ale właśnie jego mu było potrzeba.
Kolega był zdumiony i rozczulony niebywale serdecznym powitaniem. W pierwszej chwili nawet bał się zaryzykować i uwierzyć w te wybuchy. Przypuszczał jakiś kawał, a nawet zląkł się, że Siewierski może znowu ma swoje napady. — Licho tam wie takiego — myślał — ale był miły jak anioł, a gadał jak młyn. — Jeszcze wczoraj wspominaliśmy cię u Żaby — bo widzisz, my już nie siedzimy u Kroczyńskiego. Stosunki się zmieniły, napchało się tam żydów i oficerów, a zresztą były pewne nieprzyjemności. Teraz jesteśmy u Żaby — Żabusiewicz, na placu Teatralnym, pierwszorzędny punkt — i co najmniej drugorzędna firma. Bosko się tam żyje, przemiły nastrój, nas wyróżniają, no i kredyt. A więc kiedyś przyjechał, zabieram cię i jazda do Żaby, do naszych! Oblejemy ten interes.
— Powoli, Prycza, najpierw opowiadaj wszystko od początku, a następnie, w co ty tam teraz wierzysz, bo ja nie erudyta, kawy sobie uwarzymy w pracowni — jest ogień na kominie. Ogromnie się z ciebie cieszę...
— To każ przynieść od Lija Grand Marnier, ale Cordon Rouge, chociaż... Poczekaj! Napiszę na kartce. Niech będzie za tym razem Prunelle. Creme de Prunelle, rektyfikacji w Dijon. W kamionce!
— Pisz jedno i drugie...
— Co znowu? Tego się razem nigdy nie miesza. Jeżeli Prunelle, to niech już będzie na drugie Cherry Brandy — widzisz, ja to wolę, a tobie wszystko jedno.
Pili i rozmawiali do późnego wieczora. Prycza był