Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zniżało, lecz najwyraźniejsze, najgłośniejsze w tym nieuchwytnym zjawisku było zaledwie dosłyszalnym szeptem. Co mówisz? Co mówisz? — pytała dusza w niepokoju.
Podobna do półsennego marzenia przyszła chwila zadumy. Rodziły się myśli i gasły natychmiast. Napróżno gonił je obezwładnioną pamięcią, gdy znikały już na zawsze. Coraz to nowe przebiegały chyżo, kryjąc przed nim swe oblicze. Łagodny mrok przesłaniał je, jak gdy człowiek usypia.
Bogaty promień słonecznego blasku zatapiał celę w upalnym świetle. Spływał z dalekiego nieba raźny, żywy potok nieprzepartej radości. Niezliczone pyłki pląsały w gorącej kąpieli, jaśniały białe ściany, każdy sprzęt wyglądał niezwykle, odświętnie. Gdzieś w kącie tkwiły plamki blasku, w niewiadomy sposób odbite od czegoś, i przykuwały do siebie oko. Na podłodze u brzegu zalanej światłem przestrzeni ułożyły się