Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nieokreślonej zadumie, mocnej jak upojenie. Aż oto teraz dopiero się zbudził — zdawało mu się, że jedna chwila dzieli go od tamtych czasów, gdy tu wchodził z powrotem.
Machinalnie siadł do obiadu i spożywał go bez smaku i bez wstrętu. Jedzenie było wystawne, obfite, dalekie od zwykłej strawy więziennej. Zdziwił się, że nawet piwo... Wypił szklankę z przyjemnością i pomyślał: — Uczcili mnie tym ostatnim obiadem, to moja stypa — tylko niema gości, a nieboszczyk żyje i pije piwo... I roześmiał się. Ale ten uśmiech zabolał go. Czuł go w skurczu twarzy, czuł w piersi i w głębi mózgu. Zbyt dawno już się nie śmiał.

Zarazem jednak wszystko to zaczęło mu się wydawać mało prawdopodobnym.

Był trzeźwym, przytomnym i wiedział, że jego śmierć jest przesądzoną i nieodwołalną,