...Biały ptak lśnił się długo na bezgranicznym błękicie nieba, szybował spokojnie, uroczyście, zmierzając kędyś do wyznaczonego celu. Był pieszczotą, był otuchą, był wiarą dla ścigających go oczu spracowanych, przykutych do ziemi ludzi... Kędyś wysoko, wysoko płynęły niebem obłoki białe, wełniaste. Szły z za światów, gdzieś ze mgieł w dalekich górach poczęte. Wędrowały według zmiennej woli wiatrów, które panują tam na wyżynach... Zbliżał się górny lot białego ptaka do białego obłoku. Jeszcze raz zajaśniały skrzydła na niebiosach i utonął w obłokach jasny wędrowiec. Gdzieś tam jego lot, jego praca skrzydeł, gdzieś tam jego los daleki. Westchnie człowiek, przeciera obolałe oczy i wraca do siebie, do ziemi, do pracy...
Jeszcze przed chwilą było to dalekie, odgrodzone górami, morzami, kniejami myśli, przepaściami tajemnic, krajami, kędy w obcych, żyjących poza wszelkim dostępem sto-
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/141
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.