Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiech ust przeobrażał się, zmieniał: była w nim radość, potym zdumienie, potym nieme pytanie: — a ja? a ja? — a teraz jest bolesny, bolesny.
Przez młyn żelaznych trybów, przez zębate kleszcze wracała dusza od swojego wymarzenia. Zawołał ją ponury głos, szarpnął ją łańcuch i powlókł. Rozbija się czaszka o bruki, o jakieś kamienne schody, roztrąca się o sterczące węgły murów, gdzieś w ciasnych przejściach, w ciemnych zaułkach. Wlecze go wroga siła przez jasną izbę siepaczów, bezczelnym śmiechem, szyderstwem bezecnym wita katowska gromada jego poniżenie. Ciągną go przez mrok korytarzy, przez brud i plugastwo. Kopnięcie chamskiego buta wtrąca go nawpół żywego, przewala go przez próg. Trzasnęły, zazgrzytały zamczyska, okute drzwi. Oto masz!
Nie mogła dźwignąć się dusza. Jeszcze w niej nie ostygła rozjątrzona nadzieja, jesz-