odmienia na ten dźwięk znajomy, ukochany. Szmer przebiega po ławkach, szelest ukradkiem składanych książek i kajetów. Nauczyciel patrzy na to groźnie i szmer ucicha. Ale gdy na wieży miejskiej zegar zaczyna bić poważnie i potężnie długą godzinę południa, nikt już nie zważa na surowe spojrzenia ciemnych okularów, strzelające z wyżyn katedry. Gwar ogarnia całą klasę, potężnieje, rodzi się zniecierpliwienie, gotuje się niepomny na nic bunt. Na to huknie ostro i rozgłośnie dzwonek szkolny, i tłum kłębi się, przepycha się przez ławki i wypada z sali. Chłodny mrok korytarza, schody i oto ciepła, słoneczna ulica. Nogi same go niosą w zawrotnym lekkim pędzie, aż tajemniczy rozkoszny spazm chwyta go i jeszcze go popędza. Cudna ulica, cudny świat, cudne wszystko...
Smutek zasłonił słoneczne wspominania, smutek dziecinny. Odczuł i zrozumiał po latach potrzebę płakania, rozkosz łez. Użalić się przed kim, do kolan przypaść i ukryć twarz
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/11
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.