Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ta tajemnicza potęga kazała Cywikowej żyć, pracować, dbać o dzieci; ona pilnowała, żeby nie spoczęła ani na chwilę w ciągu dnia i nie dosypiała nocy; dbała o to! żeby nigdy nie spoczęła jej głowa, i żeby nawet jej sny były pełne nieszczęścia. Ona dała jej genjalne zdolności w wygrzebywaniu ze śmietników zarobku resztek i ochłapów, na które łakomi są tylko ci, co umierają z głodu. Ona wmówiła w nią, te głód jest rzeczą naturalną, te łachmany są odzieżą, te w zimie powinno się kostnieć od zimna, a latem dusić z gorąca na poddaszach pod blachą, te każdy ma j pąrawo wyzyskać, skrzywdzić, obrazić, że — i tak dalej, i tak dalej.... Ona wreszcie lepiej od księdza i policjanta przestrzegała, żeby Cywikowa zachowała w tych okolicznościach uczciwość — nie wyciągała ręki po cudze, nie zazdrościła zbyt widocznie i nie skarżyła się za głośno.
Tak dokonał się cud, te wyżyła. Dzieci były wiecznie głodne, wiecznie chore. Zielone na twarzy, całe w krostach, na krzywych nogach, z naiwnym zapytaniem w zaropiałych oczach: — a i pocóż to wszystko? Dzieci żyły, póki mogły. Umierały po koleji co rok, co dwa, opłakiwała je matka i zapożyczała się na pogrzeby. Został tylko Stasiek, chorowity i niemrawy, jak reszta rodzeństwa. Do piętnastu lat był mały i mało mówił. Oddała go matka do fabryki na naukę przez jakąś protekcję, uczył się pilnie i nic nie zarabiał przez trzy lata, a jeść potrzebował, bo pracował. Stara jut nie miała zdrowia, już goniła resztkami, a żyła z tego