Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziesz wypoczywał na wieki pod tą świętą ziemią.
Wali z góry młot, wali raz po razu. Klin wciska się powolutku, rozpycha niezmierną jakąś twardziznę. Trzeszczy, zmaga się coś w głowie. Za chwilę rozłupie się na dwie strony to główne, najtwardsze nierozumienie i coś przecie człowiek będzie nareszcie wiedział...
Wodziły starą po świecie, po jakichścis odmętach czyjeś cudze myśli. Ktoś jej nakazuje, ktoś jej wzbrania. Ktoś z niej kpi dobrodusznie, jak bogaty z biednego, ktoś się nad nią utaja, jak ten anioł z nieba. Dotknie się do jej głowy dobra ręka, powie anioł stróż: chodź, duszo, z tej grzesznej ziemi, chodź, duszo, do nieba, na wiekuisty odpoczynek. Ej, jeszcze nie. Obstąpiły wkoło djabły, szydzą, klną, pomstują niezgorzej od ludzi. Jeszcze ci nie fajerant — jeszcze ci sporo godzin, zgarb się, trzymaj się, a przygarnij się do tej maszyny...
Zahuczały, zaklekotały maszyny, kręcą się duże koła, małe koła, latają bez końca rzemienne pasy, ciągną się bez końca cienkie nici, wywłóczą się skręcają się, omotują duszę, jak ten pająk piszczącą muchę. Idzie, idzie bez końca ten dzień roboczy.. Nie daje maszyna spocząć, nie daje odetchnać. Ani oka spuścić, ani pleców rozprostować, ani ręki odjąć od roboty. Ejże, patrz, ejże, pilnuj się!...
I znikło wszystko, co jeno może być. Tylko pełen świat tego huku i klekotania, tylko cienka nić dobywa się wciąż z przędzy ogromnej, jak chmura, i szybko mknie, leci ginie gdzieś, a wy-