Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jedna muter ich rodziła
Po niejednym fatrze,
Jeden w prawo, drugi w lewo,
Jak gdyby w teatrze.

Właściwie byli oni obadwaj ludźmi na „lewo“, jak się to mówi w języku partyjnym. Były to dwie pokraki, pełne komizmu. Fryc, pepeesowiec, było to olbrzymie, chorobliwie rozdęte cielsko. W nagiej czaszce tkwiły mu wielkie gały, z których jedna patrzyła ku Widzewu, a druga na Bałuty. Moryc — członek S.D., chociaż starszy, ze wzrostu wyglądałby na lat dwanaście, gdyby nie poorana zmarszczkami twarz i straszne wąsiska, jak u karalucha. Urodził się krzywy i, kiedy stał, musiał jedną nogę odstawiać daleko w bok. Kiedy chodził po ulicy, musiał robić tak samo, i ludzie przewracali się przez niego, klnąc go i wyśmiewając. To też Moryc nie wychodził prawie nigdy i był istotną podporą zakładu. Prócz tego miał jeszcze uszy niesłychane, grube, mięsiste, wiszące, jak u psa. Zdawało się, że samo życie postarało się spłodzić coś aż tak brzydkiego, żeby cała Łódź zastanowiła się nad zwyrodnieniem fizycznym, zagrażającym całemu prolerarjatowi — jeżeli tak dłużej będzie trwało...
Bracia byli to ludzie rozsądni, zapobiegliwi, sprytni. Zaprzeczyłby temu Lombroso, ale doprawdy we środku wszystko u nich było porządne i, jeżeli nie uczciwe, to poczciwe. Żyli ze swojego szynku, a szynk utrzymywał się z proletarjatu — byli więc szczęremi przyjaciółmi swoich klijentów.