Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do domu niespodzianie wcześniej, złapał Frankę z Murzynem. Uczynił się rwetes, wrzask, ale Murzyn zdołał uciec. Rewilak wpadł na krzyki z bronią gotową, a widząc, że stary tarmosi dziewczynę po ziemi półnagą, myślał, że to zwyczajne bicie, jakie się France od wuja czasami obrywało.
— Kaziek, broń, rany boskie! — wrzeszczała dziewczyna, ale on się do takich rzeczy nigdy nie mieszał. Jut miał wychodzić ze stancji, kiedy widzi, że stary wyciąga maszynę. — Oho — pomyślał sobie — trza będzie brać nogi za pas, zabije ją i policja na nas wsiądzie.
Ale widzi — stary nadeptał dziewczynie nogą na gardziel, aż ucichła w jednej chwili, potym roztworzył jej nogi i w one grzeszne miejsce strzelił jej raz, strzelił drugi raz, trzeci, czwarty...
Ale na tym był koniec, bo Rewilak, sam nie wiedząc kiedy, wsadził mu dwa naboje w plecy. Poczym zabrał się i poszedł na ulicę, tak jak stał, bez czapki, tylko z tą maszyną w ręku, bo ludzie się jut zbiegali, a patrole gęsto chodziły po ulicy Górczewskiej.
Ciężkie były jego koleje. Chodził po sklepach, chcąc się zgodzić na stałego „ochronę“ od bandytów, jak to było wówczas we zwyczaju w Warszawie. Ale nikt nie chciał z nim gadać, bo sam wyglądał na bandytę i nie miał żadnego poręczenia. Pochodził po starych znajomych partyjnych, przedstawiając swoje opłakane położenie, ale dobrą sławę do reszty był już stracił, więc go wyrzucano za drzwi, albo też dawano cośkolwiek na odczepne