Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zabijać nie będzie. Zresztą banda nie zabiła jeszcze nikogo, robotę załatwiano polubownie, najwyżej strzelano w sufit dla postrachu.
Mieszkali wszyscy razem w jednym drewniaku na Górczewskiej. Raz im się poszczęściło i przez dwa miesiące mieli z czego żyć i nie wychodzili całkiem na robotę. Hewilak chodził do szpitala na opatrunki, ręka go wciąż bolała — chcieli mu w kości dłubać, bo mu się coś tam popsuło, namawiał go doktór, żeby się położył na parę tygodni, ale chłopak nie chciał. Znosił ciągły ból, jakby zasłużoną karę za coś. Za co?
Nie wiedział tego dokumentnie, ale w duszy było brzydko. Strasznie dolegała pamięć dawnych czasów. Strasznie chciało mu się wierzyć, że tego innego czasu nie było zupełnie. Chciało mu się wierzyć we wszystko, co mu kładł do głowy „Murzyn“. — Ani Pana Boga niema, ani żadnej prawdy na świecie niema. Jest tylko to, co jeden człowiek temu drugiemu zębami wydrze. Jakby socjaliści dobrego chcieli, toby puścili robotnika na burżujstwo, a nie kazaliby mu w fabryce siedzieć. Kto mądry, a śmiały ten sam sobie socjalizm robi. Ja czasu nie mam na czekanie, a żyć jak bydlę też nie chcę, bom człowiek. Inszemu szczeniakowi się wydaje, że już jest coś, bo się tej śmierci nie boi. A ja się niczego nie boję. Rodzonego ojcabym zarżnął, jakby mi na drodze stanął, z siostrąbym się rodzoną przespał, a jakbym córkę z nią miał i do kobiet był jeszcze ciekawy, tobym się też nie oglądał na głupie ludzkie prawo...