Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieć. Ach, powinna! Powinna wiedzieć, co on mówi, powinna słyszeć. Powtarza sobie z uporem dziecka: ja chcę słyszeć, ja chcę słyszeć.. Radośnie się roześmiała: ja słyszę, ja wszystko słyszę! A ten człowiek, to doktór! Ludzie nietylko są, ale każdy się jakoś osobno nazywa: i doktór się też nazywa. Okno? ściana? dywan? śnieg? Ach tak, wiem — to jest doktór i dlatego nazywa się „doktór“.
Uspokojona powtarza ciągle w kółko cichym szeptem: doktór, doktór, doktór... Już teraz wie i nie zapomni. Doktór odchodzi, a Kama patrzy znowu w swoje ukochane okno.
Uniosła się ze zdumienia na posłaniu. Biało na świecie, tak biało! Cóż to się takiego stało? Zapragnęła, żeby było inaczej, żeby było tak, jak właśnie przed chwilą, kiedy wszystko za oknem tonęło w zieloności, kiedy okna pochylały się i zaglądały do niej wielkie, soczyste pachnące liście i ciężkie, blado-różowe kwiaty. Zatęskniła do czegoś niewiadomego: to chyba były jakieś miłe głosy — tylko czyje? To może był jakiś powiew, jakieś ciepło...
— Nie — to było coś innego: żywe, śliczne, pachnące. To żyło, można było z tym rozmawiać całemi godzinami. Tu na stoliczku koło łóżka czuwało nad nią... Odchodziło i przychodziło znowu, coraz inne, coraz piękniejsze. Niema, dawno jut tego nie bywało! Patrzy Kama proszącemi oczami na znajome miejsce, na biały, pusty stoliczek.