Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pan wyjdzie trochę się przejść, odpocząć...
— Co? Mnie wszyscy szpicle znają! Mnie prowokatorzy znają! Wolę niech mnie wezmą tutaj. Kiedy biorą z ulicy zawsze biją!
— Możeby pójść do ochrany i pogadać? Da pan pięćdziesiąt rubli i będzie na jakiś czas spokój — niech taki łotr przyjdzie sam i wybierze towarem, zyska pan 40%...
— Co? I wezmą mnie jeszcze za szpicla! Którykolwiek z ich bojowców, co się teraz włóczą luzem po ulicy, wsadzi mi kulę w łeb i już. Czy to teraz jest co pewnego na świecie? Okropność!... O, czasy, czasy! Panno Zofjo, ja chyba dzisiaj już zwarjuję.
Panna Zofja ze smutkiem przyznawała mu w duchu rację.
A Weszycki chodził po mieście, szukając swojej partji. Liczył na traf, że spotka kogoś z niewielu znajomych na ulicy. Ale spotkał tylko kilka razy w różnych miejscach gromadki ludzi, pędzonych pod konwojem do ratusza. Trafiał na rewizje uliczne. Raz widział, jak dwu porządnie ubranych panów ni stąd, ni zowąd, wzięło trzeciego porządnie ubranego pana pod pachy i wciągnęli go do dorożki. Dwa razy zaczepił go patrol policyjny i oglądał jego paszport. Wreszcie poszedł na koniec miasta, do jednej fabryki, gdzie raz podczas dni wolnościowych był na wiecu. — Może tam mnie który pozna — myślał.
Ale portjer go nie wpuścił. Weszycki pamiętał doskonale tego portjera z wiecu. Wpuszczał wów-