Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się sam przez się zaprowadzi, byle raz wszystko obalić do gruntu.
— No, no! A zacóż wy do tej Ameryki pojedziecie? Macie gdzie pieniądze schowane?
— Ja mam wszędzie pieniądze. Wezmę sobie byle gdzie. We sklepie, na drodze...
— Z monopolów bierzcie, a tak u kogo nieładnie. Rządowe pieniądze wolno...
— Wszystko wolno. Nie rozumiecie wy tego...
— Ja rozumiem (ino bez waszej urazy). Ja wiem, ze wolno, ale tylko bandytom...
— To jest tylko przezwisko „bandyta“, a w rzeczy samej... Et, co tu gadać. Wy swoje, a inny swoje. Prosty bandyta więcej pożytku przynosi, niż taki sobie socjalista, co się cudzego boi tknąć, ani tego bogatego potrącić... Socjaliści myślą, że tak właśnie dobrze, bo tak Bóg przykazał. Przesądy! Ale już ludzie do rozumu przychodzą! Idzie nowy czas! Idzie wielka rewolucja i cały świat się zatrzęsie! Wszystko, co jest, będzie zburzone! Połowa ludzi wyginie — ale reszta będzie tyła szczęśliwie! Tak będzie!
Gdy to mówił, oczy mu się mieniły. Blakły i ciemniały, otwierały się w nich jakiesi głębie i patrzały te oczy tak strasznie, te Wojtka przeszedł dreszcz.
Ale jut po chwili uspokajały się oczy, patrzały dobrze, niewinnie, całkiem po dziecinnemu, tak, że każdyby przysiągł, że muchy nie ukrzywdzi człowiek, co tak patrzy. Wojtek zapadł w milczenie.