Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóż to ja poświęcany? Trzeba wszystko brać na rozum!
Cywikowa siedziała skulona na ziemi i łkała, wtuliwszy twarz w dłonie. Stasiek gadał wciąż z całą surowością. Nagle stara zerwała się na równe nogi i zaczęła mówić szybko, szybko, głosem urażonym i jak gdyby z szyderstwem:
— Całe życie harowałam... Jak w tej smole piekielnej, w nędzy byłam unurzana od małego bachora. W brudzie, w pohańbieniu... Ty dziecko wyrodne, niegodne! Moją krwią cię wykarmiłam! Insze mądre ciskały dzieci i szły na świat na letkie życie — a ja głupia byłam. Głupiam była! Stasiek! Stasiek! I tybyś tak od starej matki poszedł bez jednego słowa? Na tę śmierć! Tegom doczekała, żeby mnie rodzone dziecko oszukało w godzinę śmierci? I ty byś tak sobie poszedł, jak ta świnia? Starej matce głową-byś nie kiwnął? Idź zdrów! Ty nie mój syn. Mój syn był inny. Ciebie mi nie potrzeba.
— Matka nic nie rozumie! Same głupstwa gadacie. Jakbym wszystko zawczasu powiedział, toby się nic nie udało. U nas tak niewolno. Cóż to ja był zły syn? Jeszcze matka pożałuje...
Oj, pożałuję ja, dziecko, pożałuję, ale kto mnie starej potałuje! Oj, Stasiek! O, rany boskie chrystusowe... Rozerwie cię na kawałeczki, rozsadzi cię na proch, nawet grobu nie będziesz miał na tej ziemi...
— Zdaleka się ciska, może mi nie być nic, mogę ja być tylko dla ochrony, całkiem zdaleka,