Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co tam przepisano — przecie nie w obce ręce. Gdy się cieszył przychówkiem, kiedy kupował konia, wiedział, że to jego, że zabrać mu tego nie ma prawa nikt — jeden rząd na potrzeby armji na froncie. Było to zaś to samo, co przełożyć z jednej kieszeni do drugiej — obie są własne. Wyśmiewał się z Janki, że chciała wszystko a wszystko zrozumieć, że trapiła się tem i szukała po gazetach i w Warszawie najlepszej polityki dla wyzwolenia ojczyzny.
— Ty jesteś prościuch, ciemny chłop!
Mawiała czasami — cham. O chłopa się Kuba nie obrażał. Chłop to ziemia. Ziemia to Polska. Któż ma nią władać i rządzić? Źle czy dobrze, mniejsza o to, ale inaczej być nie może. Tu niema dwóch zdań! Jak wszyscy samotni myśliciele z głębokiej prowincji, Kuba był kategoryczny. Ułożył sobie w głowie własną Polskę raz na zawsze i to mu wystarczało. W niczem go nie mogły ponadwyrężać żadne nowiny, rewelacje, agitacje i dyskusje. Miał Naczelnika Państwa, rząd. Sejm i armję Tym dalekim mocom przekazał wszelką władzę, myśl i wszelakie troski. Sobie zostawiał siedemnaście włók jordanowieckiej krainy i niewielki obszar najbliższej okolicy, która pokrywała się niemal z granicami gminy Kąkolownica. Nie każdego było stać na taki światopogląd. Ale Kuba ukończył cztery klasy i rozumował w trybie uproszczonym. Zresztą co innego miał na głowie. Ze śmiercią ojca, który był upartym manjakiem staroświeckiego gospodarstwa, miał ręce rozwiązane i z żelazną energją jął się wielkich reform i meljoracji w swojem