Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziła po rozmaitych biurach reemigracyjnych, przesiadywała całymi dniami w ponurych barakach powązkowskich, rozpytywała o brata rzesze powracających nędzarzy, słuchając straszliwych opowiadań z kraju zatracenia. Ze stolicy zazwyczaj przywoziła pełną głowę nieopisanej kaszy, nasłuchawszy się wieści, opowieści, bajd i plotek. Bywała w sejmie, na odczytach i wiecach i zmykała czemprędzej do domu. To, co się działo w Polsce, nie dawało się przeniknąć. Jedni powiadali — Piłsudski i koniec, więcej nie trzeba. Reszta: wszystkoby się ułożyło, gdyby nie on. Zdumiewała ją ponurość miasta i ludzi. Ta jest stolica kraju w epokowym, pierwszym roku wolności?! Spotykała na ulicy oficerów gadających po moskiewsku, spotykała i szwargocących po szwabsku. Gdzie się pokazała, pakowano w nią okropności o kradzieżach, o zdradach, o świństwach. O korupcji i bałaganie we wszystkich urzędach i na wszystkich frontach. Paskarze panoszyli się we chwale, drwiąc z głodu, nędzy i rządu. Dygnitarze państwowi chodzili w dziurawych butach. Gazety szczuły się na wyścigi, produkowały skandaliczne rewelacje. „Myśl Niepodległa“ Niemojewskiego i kazania księdza Skargi-Oraczewskiego i szczytne pantominy Bajtla, filantropa i szklarza. A jutro zamach stanu! Anegdoty o chamach sejmowych, anegdoty o pani Paderewskiej. Zamach stanu odłożony na piątek! Kompanje Milicji Ludowej defilowały przez ulice w najsprawniejszym żołnierskim szyku, śpiewając „Czerwony Sztandar“ jawnie i oficjalnie. — Sędziami wówczas będziemy my.. Wów-