Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pożądany jest typ o tak wyraźnej przyrodzonej pogardzie dla pieniądza. Kiedyż ta Polska dochowa się własnych kapitałów?
Marek rozmyślał nad tem trochę po odczytaniu listu pani Chosłowskiej, doręczonego mu przez Nusyma. — W groźnej chwili mego życia nie było ciebie przy mnie, nie dajesz znaku o sobie, cóż to jest?! Natychmiast depeszuj, kiedy przyjeżdżasz zacząć nasze dzieło, teraz ono jest tylko nasze, moje i twoje, bo biedny hrabia zmarł nagle w drodze. Cudowne życie nas czeka, tęsknię do ciebie, pragnę. Pamiętasz ty... — Tak pisała hrabina z Nowego Sadu, z Jugosławji. Dalszy ciąg listu był kuszący i rozpasany. Marek nie widział nigdy czegoś podobnego, wypisanego czarno na białem, ale i to nie wznowiło w nim niedawnych czarów, snać przesiliło się i odpadło opętanie. Nie spieszyło mu się do Nowego Sadu, tylko sam sobie dziwił się teraz, że nie przemówiły doń ani razu utajone skarby, które ostatecznie były przecież do zdobycia. Czy mu było żal bodaj nieskończenie skromniejszych dolarów zaprzepaszczonych przez Nusyma? I to nie. Coś go przywoływało do opamiętania, rozsądek zaczynał perorować jak stary profesor. Nie możnaż wiecznie być obiecującym młodzieńcem, ptakiem niebieskim, leniem. Prawda, prawda. Ale rychło patrzeć, wszystko się odmieni. Samo przez się? Tak, nadejdzie taka chwila... Tej wiosny Marek wierzył zapamiętale w ową chwilę i uśmiechał się ku czemuś. Tak samo było zeszłego roku o tej samej porze.
W stolicy wrzało. Zbierało się na burzę, było