Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zawsze na baczność nawet w głębi duszy. Ale wy, wy najbliżsi i zaprzysięgli, wy źle go kochacie! Dopuściliście, żeby do armji wlazło in corpore całe tałatajstwo, cała hańba, cała nędza niewoli. Ha-ha-ha! Bohaterskie, cudowne wasze zdobycie Wilna! A w rok i trzy miesiące po was... Znasz ich, którzy mieli bronić Mińska? Wilna? Grodna? Widziałeś tych panów? Nie oni winni — on winien. „W szyję“ było gnać starą swołocz, skądkolwiek się ona wywodziła, był na to czas! Młodych było brać, których nigdy nie brakowało. Teraz za późno. Dobrze! Teraz niech on zrobi nawet cud. Nasi żołnierze — drugi cud. A między jednym a drugiem stanie wpoprzek przepotężna siła plugastwa, które oplotło wszystko w wojsku, jak pleśń, i dusi, zatruwa, paraliżuje najlepsze, najzdrowsze. Bohater musi stać na baczność i słuchać tchórza, bo zawsze wyższy szarżą. Najdzielniejsze dywizje w odwrocie, bo był taki jeden czy drugi, co ze strachu i z fachowej głupoty puścił nieprzyjaciela. Cały front się załamuje przez jedną kanalję. I nikt mu jeszcze w łeb nie strzelił? Niema obawy. Polska wypłaca premje za podłość. A w Warszawie? Co piszą łajdackie gazety o wodzu naczelnym w godzinę próby i grozy? Z jaką lubieżną rozkoszą wchłaniają to po sztabach na froncie ci, co powinni byli gardło dać za klęskę! Każdy łotr w Polsce znajdzie odrazu stu adwokatów. Który tylko mocniej zaśmierdzi, zaraz go poznają — to nasz!
Urwał i odrazu zapomniał o wszystkiem. Obejrzał się podejrzliwie, ktoś go zawołał. Już czas! Ale