Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go nie zabili. Pomodlił się końdek. Pote wyseł na turniom i tak kàzanie padà:
»Wase, zbojnicy, życie to kolwicek takie, jako Pàniezusowe — haj. Ino som jest różnice. O jest.
Pàniezus tak, jako i wy, włóczył sie po świecie, ino ze on pięcioma rybeckami to sićkik nakormił, a wy tobyście i sto krów zjedli i jesceby wàm mało było.
Piniądze w Luptowie i na Węgrak i na całym świeciebyście zabrali i jesceby wam mało było — haj.
Pàniezusa hycili i was téz hycom i bedom bukowcami opalonymi bicowali, a pote moze i powiésom«.
Jaz zbójnicy krzýcom. »Nie dàmy sie. Zrućmy go z turnie«. Ale dali pokój, bo piniądze nie były jesce pohowane.
»Bóg ze wie, co bedzie. Moze i tak źle nié«, padà kloryk.
»Pàniezus wstąpił do piekła, a wy ta téz tam patrzýcie. Cý wàm sie widzi to kàzanie, cý nie?«
Jaze zbójnicy pàdajom: »Gàdàjcie dalej. Widzi sie, widzi«, a obziérali sie, cý piniądze pohowane — haj.
Przýleciał harnać, zgarnon kloryka ze skały, prasnon mu gàrzść talarków, co sie z kotlika zwyśyły.