Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że z przypatrywania każdy się może wszystkiego nauczyć.
Raz, będąc jeszcze podrostkiem, strzelałem pół dnia do wiewiórki i nie mogłem jej zabić.
Nadszedł Sabała. Prosiłem go, by mi wskazał, jak się celuje. On rzekł:
— Nàprzód trza podróść, coby strzelbinkę utrzýmać w garzci i léko jom ku zębom przýłożyć, a pote to ona ta samo przyńdzie, ino coby miec oko dobre, i ręke pewnom i miernom. Jà sàm nie wiem, jakoto trza. Ino oko màm miérne, toz to wse trafiem.
Gdyśmy go pytali, jakiego systemu strzelby używał, mówił:
— Mnie ta, prosem piéknie ik miłośći, kazdà do zukwy sie zdałà. Ino dubeltówka wse lepsà. Wy ta macie — padà — takie, co telo razý strzélajom, hociaj ràz nabijes.
— He! kieby jà jom miàł, to sýtkie bydlęta moje — haj. — Alek ràz poseł i strzeliéłek. Milońskich biéda zjadła — haj — aj zjadła — haj. Hybiłek. Miàłek pojedynke — wyniozek sie na smreka. On mi sie przýpatrzuje ze spodku, a jà siedzem ciho — inoze dyhom.
Stanon na łapak, ale mie dostać ni móg — haj. — Jazek tak to, mościwko panku, wysiedziàł. Wytrzýmała mie wereda długo, nie krótko, a ręce mi cýsto pieknie zglegwiały, co strak — haj.