Strona:Andrzej Kijowski - Listopadowy wieczór.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rannych i chorych. W jego opowieści o ponurej wędrówce przez Alpy, przez Sabaudię do Lyonu, pojawia się raz po raz postać dziwnego grenadiera francuskiego, który odznacza się niezwykłym egoizmem i zachłannością: nic nikomu nie da, w niczym nie ustąpi, nie pomoże etc. Polscy oficerowie za to pomagają, jak mogą, wszystkim wokół i ostatnim kęsem chleba dzielą się z potrzebującymi. Wreszcie sami znajdują się w krytycznej sytuacji: wtedy nagle przychodzi im z pomocą niesympatyczny grenadier. Co więcej, okazuje się, że już wcześniej pomagał innym, ale w taki sposób, aby nie być rozpoznanym jako dobroczyńca. Gdzie tkwi tajemnica tak dziwnego postępowania? Otóż grenadier obserwował bacznie ludzi, oceniał ich postępowanie względem drugich i dopiero gdy przekonał się o cnotliwości Polaków, wyciągnął do nich rękę, ujawniając swą prawdziwą, dobrą naturę. Albowiem cnota — powiada autor — jest jedyną rękojmią społeczną, tylko ona może ludzi łączyć z sobą; wojny i rewolucje są dziełem jakiegoś złośliwego demona mieszającego ludzkie rzeczy; wojny i rewolucje tworzą jakby odrębny, ciemny wątek dziejów ludzkich, konieczny zapewne i nie dający sobą kierować — jak wszelkie nieszczęście. Grenadier-filozof znalazł się wbrew swej woli w armii republikańskiej. Pochodzi z Tulonu — miasta, które na rozkaz władz republikańskich zniszczył ogniem artylerii oficer nazwiskiem Bonaparte. „Wiadomy wam los tego nieszczęśliwego miasta — powiada grenadier swoim polskim przyjaciołom — będzie on długo przerażać prawdziwych przyjaciół ludu. Wymordowano jego mieszkańców dla uczynienia ich wolnymi. Zgładzono jego ślady dla zaszczepienia w nim drzewa wolności, a na stosie trupów otworzono księgę praw człowieka...” Inny znów z oficerów opowiada Polakom o losie Lyonu, również zmasakrowanego przez Republikę: „Mój ojciec był