— Kredens i szafa skrzypią gniewnie, a lampa kiwa głową w takt spadających kropel: „Deszcz-deszcz-deszcz“. — — — — — Potem coraz gęściej i głośniej lecą krople, coraz ciemniej i straszniej w pokoju. — — —
Wiatr stęka w kominie, aby zbudzić wszystkie złe sługi Pani Ciotki Słoty.,
— A ulicą wloką się ludzie w kaloszach i niosą czarne parasole, bo wtedy na całym świecie obowiązuje moda Ciotki Słoty, która zadowolona z tego, co się dzieje, przykucnęła przed domkiem za oknem, a dzieci słyszą jej ochrypły, zewsząd płynący pomruk:
„Nigdy, nigdy nie pozwolę
Chlup... Chlip... Chlap...
Schować czarne parasole
Chlup... Chlip... Chlap...
Póki żyję, zawsze noszę
Chlup... Chlip... Chlap...
Pelerynę i kalosze
Chlup... Chlip... Chlap...
Ponad wszystko w świecie wolę
Moje drogie parasole
Chlip... Chlip... Chlap...“
Dzieciom jest coraz markotniej, coraz bardziej nieswojo. Dokoła nich szara głębia pokoju, a przed nimi blada, zamazana tafla szyby, za którą majaczą sylwetki ludzi z parasolami. Pod wieczór, te sylwetki i kontury stają się nieuchwytne, chwiejne i rozlane, niewyraźne i słabe. — — A Ciotka Słota śpiewa sennie i śpiąco kołysze się w takt spadających kropel: