Zosia przestaje czuć, słyszeć, widzieć i rozumieć. Wiatr gwiżdże, świszcze i chichocze, targa parasolem, bije i szczypie jak złośliwy ulicznik... Deszcz zawodzi, szlocha, jęczy, żali się i woła przeciągle... Krople i strugi wody ociekają po kapturze, parasol wymyka się z rąk, błoto wciska się w buty, a śliskie dreszczyki zbiegają z pod płaszcza w dół, pod pończochy. — W tem Zosia, która o niczem nie wie i nic nie czuje, bo już Zosią być przestała, na jedną minutkę przypomina sobie, kim była i co się z nią dzieje... Święty Boże! Gdyby tak mogła wejść do domku...
Z trudem odwróciła sztywną głowę i zajrzała do chatki: Wewnątrz siedzi suche i uśmiechnięte stworzonko w tyrolskim kapelusiku z piórkiem... A Słoneczne Oczko poprawia sobie rzemyk na brzuszku i jakby się nic nie stało, pyta uprzejmie:
„To ty, Zosiu!
A tobie czemu się tak wydłużyła mina?
I o dziwy! Słoneczne Oczko, to nikt inny, tylko braciszek Oleś, czego przedtem nie widziała wcale... — — Chciałaby wejść, chciałaby coś powiedzieć, ale śmieszny, miły człowieczek znika gdzieś tak prędko, że tylko mignęło tęczowe, pawie piórko.
— Więc jakże? — Ma wiecznie stać w barometrze czarami Kumy Słoty zmieniona we figurkę?
Zawsze ma nosić dziurawe buciory?
Parasol pluszczący wodą?
Włóczkowe pończochy?
Chustkę do nosa z monogramem Ciotki Słoty?
Brrr... Brrr...
Strona:Anda Eker - Historja o mokrej Ciotce Słoci i o jasnem Słoneczku Oczku.pdf/17
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.