Jak wiadomo w roku 1722 toczyła się przed parlamentem paryskim sprawa Missisipi, w którą wmięszani byli razem z dyrektorami tego towarzystwa, pewien minister, sekretarz króla i kilku intendentów prowincjonalnych. Towarzystwo zostało obwinione o przekupstwo oficerów królewskich, a reszta o liczne przekroczenia, jakich dopuszczają się zwykle chciwi ludzie, stojący u steru państwa, którego rząd jest słaby. Nie ulega wątpliwości, że w czasach owych wszystkie organy rządu były nadwyrężone i funkcjonowały wadliwie. W czasie jednej z audjencji tegoż procesu członkowie parlamentu przesłuchiwali w wielkiej sali panią de la Morangére, żonę jednego z dyrektorów Towarzystwa Missisipi. Zeznała ona, że niejaki JMC. pan Lescot, sekretarz sędziego śledczego wezwał ją dyskretnie do Châtelet i dał do poznania, iż od niej samej tylko zależy ocalenie męża, człowieka wielkiej urody i pięknej postawy. Powiedział do niej te mniejwięcej słowa: Pani, prawdziwych przyjaciół króla oburza w tej całej