Matkę wyprzedził i odpiął miecz biały,
Krwi na nim wroga szuka zardzewiałéj.
A Kiejstut milczy, zimno syna wita,
Birutę, co mu do nóg się skłoniła,
Na zamek krótkim wyrazem odsyła,
Cóś do swych ludzi szepce, i nie pyta
O psy swe lube, o sokoły skore —
Znać na wyprawę wyjechał w złą porę.
W świetlicy zbroję pożyczaną zrzucił,
Kazał myć nogi; milczy, ciężko wzdycha,
Syna uściski, pytania odpycha,
Czoło pochmurzył, w sercu się zasmucił,
Jakby nie witał swych domowych Bogów,
Jak gdyby cudzych dotknął stopą progów.
Niosą mu wodę, róg Alusu złoty,
Sama Biruta podaje wieczerzę,
Z czoła pył sciera, a z serca tęsknoty
Próżno chce zetrzeć — nikt jéj nie odbierze.
Kiejstut milczący, srom na jego twarzy,
A w duszy zemsta gotuje się, żarzy.
Chwycił róg drugi, miodem się pokrzepia,
I westchnął ciężko. Syn się sukni czepia,
Pyta go: — Ojcze! powiedz, gdzieś był? drogi!
Czyli ci język odebrali wrogi?
Dla czego żony nie witasz i syna?
Siedzisz tak smętny? Gdzie smutku przyczyna? —