Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 3.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
253

Boleć nie twemu sercu, nie tobie się smucić —
Silny, nią możesz wrogów zwyciężyć, wywrócić;
Ale pomnij, dla Litwy i zdrady, i boje,
Dasz wszystko, spokój, wiarę, w końcu życie twoje. —

Mówił ciszéj i ciszéj, i bledniał duch w bieli.
Witold zajaśniał dumą. Wtém z komnaty krzyki,
Ludzie ze światłem, płacząc, do niego wlecieli,
I Anna pada, łkając; wzrok jéj błądzi dziki,
Usta trzęsą się zbladłe; słowa rzec nie może,
Spójrzała, zachwiała się, i padła na łoże!
— Co wam? co jéj? — podnosząc w górę hardo czoła,
Do przerażonéj służby swéj Witold zawoła —
Co się stało? Czy ogień? czy wróg nas otoczył? —
I do żony wybladłéj, pytając, poskoczył.
Anna z łoża się zrywa, za rękę go chwyta,
Milcząca do świetlicy synów swoich bieży.
W kolebce dwaj synowie, mały Jan i Jerzy,
Kolebka rozrzucona stoi i rozkryta,
W niéj tylko dwa trupy leży!
Witold się w czoło bije i ręce załamał;
Lecz prędko uspokoił, obojętność skłamał.
— Wynieść ciała! — rzekł sługóm. — Anno! — rzekł do żony —
Nie płacz! Jam to mym synóm wczesną śmierć zgotował!
Jam winien! Kto gadzinę chowa dla obrony,
Często na sobie piérwszy jéj żądła sprobował! —