Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 3.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
251

Takie sny, taka jawa. Z Zakonem przymierze —
On poddany Krzyżaków, on, ziemia i dzieci.
Jeśli Litwę z pomocą Zakonu odbierze,
Litwa w gardło smokowi na pożarcie wleci!

I zewsząd biada! Lud się odstąpił od niego,
Żmudzini po dawnemu pod sztandar nie biegą;
Wiedzą, że się już ochrzcił, że zerwał ze swemi,
Całą przeszłość darował za kawałek ziemi.

Witold smutny; a Anna, widząc smutek, płacze,
Jak nigdy nie płakała, gdy życie tułacze
Pędząc, z Wilna do Krewa goniła za brańcem,
Potém w Pruskie się włości darła za wygnańcem.

Noc była. Witold miecza o ziemię probował,
To uderzał, to giął go, to znowu prostował,
To nim dziwne postacie po podłodze kréślił;
Usiadł i miecz odrzucił, głęboko zamyślił.

Wtém u ognia się postać znowu jawi biała,
Mglista, coraz wyraźniéj z ciemności wypływa,
Suche ręce nad płomień wznosząc, rozgrzewała,
Chwilę milczy, a potém cicho się odzywa:

— Witoldzie! jam twój Gulbi. Jeszcze raz przychodzę
Pożegnać cię. Na nowéj niepotrzebny-m drodze.
Tyś nie nasz już, Krzyżackim jesteś tylko sługą,
Tyś zwycięzca, szczęśliwy! lecz będzież nim długo?