Strona:Anafielas T. 2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
77

Siódmy dzień jeszcze na zamku święcili;
Noc była czarną osłoniona chmurą,
W świetlicach śpiéwy kobiéce dźwięczały,
Gorzał światłami gród Krywiczan cały,
W podwórcach beczki miód strumieniem lały,
U stołów starsi Smerdowie przybyłych
Przyjmując, rogi wychylali pełne.
Mindows uciekał od wszystkich, od żony,
Sam jeden wyszedł ku wrotóm zamkowym,
Z spuszczoną głową, z zaiskrzoném okiem,
Stanął na moście, oparty o wieżę,
I szarpał suknią na piersiach wzburzonych;
Za nim zdaleka gwar został zamkowy;
Zaledwie uszu i śpiéwy i mowy,
Z wiatrem dobiegły, niewyraźnym gwarem.
Tu cicho było; Sargas jeden tylko
Z oszczepem w ręku po wałach przechodził.
Mindows stał, słuchał, i usłyszał — jęki!
Z głębi, z pod ziemi szły ku niemu głosy
Płaczliwe, ciężkie — i na głowie włosy
Wstały mu. Zdał się Sudymunta słyszéć,
Zdał się rozeznać w nich przekleństwa nowe,
Na ród swój cały i na swoją głowę. —
Słuchał, lecz uszy nie zwodziły; znowu
Głos szedł i jęki od wieży zamkowéj,
Jeden i drugi, i trzeci, i więcéj. —
To pojedyńczo boleśnie skomlały,
To razem wszystkie głośniéj się wznosiły. —