Strona:Anafielas T. 2.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
272

— Okuj mnie, woła, a puść wolno syna!
Czyż nie masz nawet ojcowskich wnętrzności,
Czyż tak dopełniasz świętéj gościnności,
Gdy krew twa własna pod twój dach się chroni?
Mindowe! na twe zaklinam cię Bogi,
Każ go rozwiązać. — Nemejas i Peskja
Pomszczą na tobie zgwałconéj gościny —
U nóg twych leżę — zrób co zechcesz ze mną,
Zlituj się — albo wiąż i matkę razem,
I dzieci resztę — —
Stał Mindows i słucha;
Brew zmarszczył strasznie — Precz mi z tą kobiétą! —
A Marti w więzy kładła ręce swoje,
I syna ciałem schudłém zakrywała.
Bojary słali odpychać nie śmiejąc.
Sam Mindows porwał jéj rękę, odrzucił,
I pchnął. Aż z słabéj niewiasty przed chwilą,
Co łzy błagała i u nóg leżała,
Silna i straszna Litewka powstała.
Taką raz piérwszy ujrzał ją Mindowe.
W oczach jéj gniewy wybuchłe błyskają,
Drżą wargi sine i pięści się wznoszą,
Skoczy wilczycą, co szczenięcia broni —
I nie prośbami do Mindowsa woła,
Nie zniża głowy, nie uchyla czoła. —
— Mindowsie! krzyczy — nie tknij go — śmierć tobie,
Jeśli Wojsiełka nie puścisz swobodnie —
Ja śmierć ci zadam, ja mą własną ręką