Strona:Anafielas T. 2.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
270

Kajdany tobie, zdrajco, i śmierć tobie! —
— Tegożem tutaj idąc się spodziéwał,
Rzekł Wojsiełk klęcząc, gdym ojcowski zamek
Witał wejrzeniem, witał serca biciem,
By mnie tu więzy, sroga śmierć czekała
Za to, żem przyszedł z słowami pokoju,
Uderzyć czołem tobie ojcze, matko!
Wróg mnie nie wysłał, sam szedłem do ciebie,
I nie ze zgodą, ojcze, dla Zakonu. —
Walcz z niemi, jako ze złemi sąsiady —
Lecz na cóż przeciw Bogu się podnosisz? —
— Chrześcjanin na nich, rzekł Mindows, nie pójdę —
Z krzyżem na piersi na ich krzyż uderzyć —
Litwini Bogów swoich wielkim głosem
Wołają, dawnych ofiar i ołtarzy;
A ty, posłańcze wroga bezrozumny,
Radzisz mi wojnę razem i przymierze —
Dopóki Mindows z Zakonem się bratał,
Lud się go zaparł — Lud wraca do niego,
Bo Mindows do swych dawnych Bogów wrócił. —

— Ojcze! więc wszystko na ziemi utracić,
Śmierć ponieść raczéj, niżli zgubić duszę —
Nad niebo chrześcjan przenosisz zwycięztwo,
I szczęścia chwilę nad raj, wieczność całą! —
— Raj wasz niemiecki, — nie chcę tego raju!
Gdziebym z Niemcami, Rusią i Lachami