Strona:Anafielas T. 2.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
267

I tych niestało; myśmy w sercu naszém
Pogrzebli ciebie, opłakali stratę.
O! Bóg to wielki, co cię nam powrócił.
Tyś nasz! tyś z nami, abyś nas nie rzucił! —

— Matko! mój ojcze! smutno Wojsiełk powié,
Jam nie swój, nie wasz, świat nie dla mnie waszy;
Mnich jestem biédny, bez rodu, imienia,
Modlitwóm, Bożéj służbie poświęcony.
Przyszedłem jeszcze raz w życiu zobaczyć
Was, potém znowu powrócę do braci,
Do méj izdebki, do mego kościoła,
Z których mnie nic już na świat nie wywoła,
Bom się przysięgą zobowiązał życie
Na Bożéj służbie spędzić, w monastérze. —

— Tyś Chrześcijanin?! krzyknął Mindows w gniewie.
Rusin mi syna przerobił na wroga,
Ale ty swego musisz rzucić Boga,
Wrócić do dawnych, jak ja powróciłem. —

— Wojsiełku! matka ze łzami przerywa,
Zostań przy wierze, nie porzucaj wiary;
Dość i za nasze przestępstwa już kary,
Niech nad twą głową nie wisi miecz Boży. —

— Milczéć, kobiéto! rzecze Mindows srogo;
Ty zrzuć te suknie, weź szłyk, i do boku
Oręż przypasuj — idź za mną na wojnę.
Cała się Litwa zbieżała do boju,