Strona:Anafielas T. 2.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
262

Jak sine góry w cztéry strony świata,
I ogień widzi, co na wiatru skrzydłach
Z płomiennym mieczem leci rozjuszony —
A po nim — głucho w Litwie spustoszonéj —
Bo matki z dziećmi u piersi małemi
Wróg na mogiłach płaczące — poscinał.
I stada kruków, jedyni dziedzice,
Krzyczą z sowami w szérokiéj pustyni.

Tak Marti marzy, łzami dzieci głowy
Zléwa, i łzy swe oddechem gorącym
Wysusza, cisnąc do piersi swéj synów —
A Mindows z łez się uraga i strachu,
I tysiąc przekleństw usty zwalanemi
Rzuca na wiarę wyznawaną wczora.
Napróżno u nóg jego Marti leży
I błaga męża słowy, co kamienie,
Coby wzruszyły zwierzę rozjuszone —
On szydzi ostrzéj, najgrawa się srożéj,
W kościele uczty Raguta odprawia,
A krzyże dzikim konióm do ogonów
Powiązać kazał, w lasy puścić z niemi.
Tak Mindows srogi mści się na téj wierze
Upokorzenia swojego, niewoli
I hańby, która dotąd jeszcze boli —