Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 2.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
240

Opuść zmazane, dodaj co dodałem,
I śpiesz Komtura zwołaj, niech przychodzi,
I Biskup Christjan, — dla ważnéj narady. —

Słudzy pobiegli, on duma i duma,
To karty czyta, to ciska zwojami,
To patrzy w wielkie wiszące pieczęcie,
To usty jakieś wyrzuca przeklęcie,
Śmieje się, marszczy, zastanawia, marzy,
A wszystkie myśli widać mu na twarzy,
Jak widać w stoku przezroczystym na dnie
Liść, który z wierzby schylonéj upadnie.

Usiadło chłopię z kartą na kolanie,
Oczy w pargamin żółty wlepia spiące,
Po białéj karcie wodzi cugi drżące,
I tak jak senne wiły się marzenia,
Wije litery w kształt kwiatów i ptaków,
W kształt ludzkich twarzy i rysów szatana;
To znów drobnemi litery, jak makiem,
Usypie czarno kartę rozwieszoną.

Wszedł Christjan. Mistrz mu łagodnie się skłonił,
I Komtur za nim, w czarny płaszcz owity;
Weszli, stanęli trzy wśród izby cienie.
Stali. Mistrz wkoło potoczywszy wzrokiem,
Rzekł do Christjana — Ojcze! źle u ciebie;
Na twoich ręku Litwę i Mindowsa
Złożyłem, w twojąm powierzył opiekę.