Strona:Anafielas T. 2.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
205

I starszy rzekł mu — Szliśmy za rozkazem
Na włości Niemców — W lesie nas spotkali
Niemieccy Knechci, i wszystko wydarli,
W pęta związali; zaledwieśmy z życiem
Uciekli nocą. —
Trojnat buchnął gniewem.
— Wiedzieliż czyje od was wydziérali? —
— Stośmy im razy błagając mówili,
Ale szyderstwy nam odpowiadali. —
— I pan twój, rzekli, nasz, i co ma, nasze;
Niech dzięki złoży, że jeszcze mu ogniem
I mieczem do wrót starych nie stukamy,
Że nie przychodzim po pogańską głowę. —
— Dość, wrzasnął Trojnat, dość togo, na Bogi!
Lub oni moją, lub ja ich mieć będę!
Konia i sługi!! — zakrzyknął, miecz stary
Porwał ze ściany i wylał ofiarę.
Zdumieni słudzy zdaleka patrzali,
Jak szłyk wdział czarny, zbroił się do drogi,
W skórzane Wiżos obuł silne nogi,
Lecz słowa więcéj nie wyrzekł; w milczeniu
Nocą wyjechał za zamkowe mury,
Konia ku Litwie gościńcem skiérował,
Uderzył nogą i z wichrem poleciał.
A kędy leciał, jak wiatr liście spadłe
Podnosi z ziemi i ze sobą niesie,
Tak on Litwinów spadłe serca wznosił,
I niósł za sobą na nadziei skrzydłach.