Strona:Anafielas T. 2.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
185

Nie jeden oczy gdy podniósł na Mnicha,
Szukał napróżno oręża przy boku,
Procy u pasa macał niecierpliwy.

Nie było w tłumie radości okrzyków,
Gwarów wesołych, rozjaśnionych twarzy —
Długie milczenie wisiało nad niemi,
Tęsknota skrzydły tuliła szaremi. —

Znów do Mindowsa wstąpili Kapłani,
I poświęconą nieśli mu koronę;
Berło błyszczące w prawicę mu dali,
Olejem świętym czoło pomazali,
Błogosławionym mieczem przepasali.
Lud patrzał na to i milczał zdumiony,
On miecz pojmował, nie pojął korony.
Wtém spójrzą w górę, — ujrzeli nad tronem,
Jak kruk się czarny unosił powolnie,
Krakał złowrogo, długo toczył wkoło,
Ozwał się jeszcze i pociągnął w lasy —
I przyleciała kukułka i siadła,
Siedémkroć, siedząc smutnie zakukała,
Jakby za siedém lat śmierć zwiastowała.
I nie widzieli wróżb Mnisi, Rycerze,
Którzy Christjana Biskupem święcili,
Nie widział Mindows, co dumnie piastował
Ciężką koronę na wzniesionéj głowie —
I nie widziała Marti, któréj dusza
Radością nowéj wiary zajaśniała;