Strona:Anafielas T. 2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
140

A sam poleciał wgłąb zamku z pośpiechem.
Długo posłowie przed wrotami stali,
Długo napróżno trąbili, czekali,
Aż z okna biały kaptur się wychylił,
I druga głowa. — Po prusku pytali —
— Czego chcą tutaj? po co przyjechali? —
Wargajło naprzód skłonił nizko głowę,
I rzekł im pruską pożyczając mowę:
— Kunigas didis, Mindows nas posyła
K wielkiemu Kniaziu, waszemu Mistrzowi;
Dary bogate niesiemy od Pana,
I słowa wielkie — pokoju i zgody.
Prosim nas wpuścić z gałęzią zieloną. —

Długo szeptano zanim ich wpuszczono,
Aż z brzękiem żelaz rozpadły się wrota,
I Swarno wjechał naprzód, za nim drudzy.
Legli obozem w podwórcu zamkowym,
A starszych wwiedli do wielkiéj świetlicy,
Kędy i dary zniesiono bogate.

Było się Litwie podziwiać tam czemu,
Bo choć tam złota, srébra nie widzieli,
Ludzióm, orężóm, muróm się dziwili.
Tam ludzie w szatach żelaznych chodzili,
A to żelazo, jak liść cienki kute,
Miękko na ręku, na nogach leżało,
Zda się na każdy marszczek przystawało.