Strona:Anafielas T. 1.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
247

I ślad w ślad za nim, pilnując go, chodzi,
Grajtas się w starca ubogiego zmienił
I temi słowy jął judzić Alcisa:
— O Dzidziawirze wielki! na téj górze
Widzisz ten zamek? — to zamek Witola;
Widzisz tę ziemię dokoła podbitą? —
To jego ziemia. Tu on skarbów wielkich,
Które w północnym zawojował kraju,
Strzeże, i codzień łupami przymnaża.
Niema na Litwie, prócz ciebie, o Panie,
Jemu równego w mądrości i sile.
Czyliż przed sobą dasz jemu przodkować?
Czyli z nim także nie zechcesz się zmierzyć? —
A Alcis milczał, i sosną wstrząsając,
— Na Bogi! — krzyknął po chwili namysłu —
Trzeba go wyzwać, zwyciężyć i zabić,
Żeby nikt nie śmiał mnie z nim porównywać. —
I szedł do zamku, u wrót w róg uderzył,
Aż się daleko wstrzęsły puszcz wnętrzności,
I góry z strachu zadrżały w posadach,
A wody rzeczne wstrzymały się w biegu.
Sam Witol wyszedł przeciw Dzidziawira;
A choć go Alcis przenosił postawą,
Chociaż pod dachem w zamku Witolowym
Nie mógł się nawet Dzidziawir położyć,
Przecięż syn Mildy nie zatrząsł się przed nim.
— Wielki Alcisie! — rzekł, kiedy z postaci
Poznał olbrzyma — czego żądasz u mnie?