Strona:Anafielas T. 1.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
212

Bo do nikogo i po nic nie jedziesz. —
— O, mnie nie nudno, mnie droga nie długa;
Lecz przyśpiesz biegu, bo odpocząć trzeba. —
— Czemuż wejść nie chcesz do swego pałacu? —
Bo lubię patrzeć na ten świat północny,
I chcę na jego napatrzeć się dziwy,
Ażeby o nim w starości pamiętać
I przy ognisku kiedyś opowiadać. —

Znowu więc biegli. Jodź począł ustawać.
— Blizko już? koniu! — Witol go zapytał.
— Blizko już, Panie! — koń mu odpowiedział.

Za mgłą, na górze wysokiéj, nad rzeką,
Wysoki, biały gmach się ukazywał;
U spodu góry wielki las sosnowy
Zielonym wieńcem miasto opasywał;
Świeciły dachy i wieże wysokie;
Dymy na bokach góry się zwijały,
I w czarnych kłębach, nad wierzchołkiem lasu,
Jak szata ciemna, z wiatrem kołysały.
Jodź zarżał, patrząc na górę wysoką,
I jeszcze chyżéj biegł po krętéj drodze,
Pomiędzy lasem széroko ubitéj;
Wspinał się silny i na skały drapał;
Z nozdrza mu ogień, zda się, wyparskiwał;
Uszy nastawił i nasrożył grzywę;
Tak aż do bramy zamkowéj doleciał.
Tu Witol porwał zwieszony u pasa