Strona:Anafielas T. 1.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
190

Mówił mu: — Panie! nie chcę cię porzucić,
Pójdę za tobą, nie odstąpię ciebie.

Niepewny, drżący szedł Witol do grobu,
Szukał drzwi jego z południowéj strony,
I znalazł kamień, który je przypierał,
Dzikiemi chwasty pokryty i zielem.
Xiężyc się właśnie podnosił z za chmury
I dał mu runy wyczytać grobowe.
Ze drżeniem serca ujrzał ojca imie
Jeszcze starości nieporosłe mchami,
W górze dwa węże, godło jego rodu.
Padł syn naówczas, i gorzkiemi łzami
Polał mogiłę, jęknąwszy boleśnie;
Modlił się Bogóm, cieni ojca wzywał.

— Ojcze! — zawołał — zlituj się nad synem!
Zejdź z tamtych światów na twoję mogiłę
I ukaż mu się w dawniejszéj postaci!
O to cię błagam! oto cię przyzywam
Usty i sercem, modlitwą i łzami!
Ojcze mój! pokaż twarz swoję z mogiły!
Niech ją raz ujrzę, raz na życie całe.
Potém polecę, w sercu ją poniosę,
Jak złoty pieniądz, co do grobu kładą
Na długą drogę wieczności umarłym.
Jeśli żal tobie dziadów twoich cienie,
Albo wesołą biesiadę z Murgami,