Strona:Anafielas T. 1.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
188

Jak gdyby jeszcze żałowało ziemi
Opuścić drogiéj, jakby ją żegnało;
I jeszcze długo patrzało pół-okiem,
Tęskno, łagodnie; aż nareście tylko
Koronę swoję zostawia na niebie,
A samo wpadło do chłodnéj kąpieli.
Potém się odblask ognistego wozu
Świecił czérwono na srébrnych obłokach.
Po drugiéj stronie ukradkiem twarz bladą
Niewierny słońca mąż, xiężyc, pokazał,
I smutny wyszedł z skrwawioném obliczem
Błądzić po niebie do wschodu jutrzeńki.
A Wakarinne wyszła go szpiegować,
I Żwajgzdunokiéj zapalone ręką
Tysiąc gwiazd innych błysło z chmur osłony.
Drużyna słońca, obłoki złocone,
Z niém razem zeszły do mokréj kąpieli.
Czysty już błękit; czasem tylko czyja
Gwiazda upadnie; drogę złotolitą
Za sobą pisząc, leci do mogiły,
I gaśnie blada z ostatnim oddechem
Tego, którego przyświecała głowie.

Noc była cicha i niebo pogodne,
Szumiały lasy. Nie wiatr rzucał niemi,
Same tak sobie pocichu szeptały,
Kołysząc do snu gałęźmi staremi
Ragany pod ich czarną korą skryte.